Muzeum

Muzeum czynne:

- od 1 XII do 31 III

tylko po telefonicznym zgłoszeniu,

- od 1 IV do 30 XI

we wszystkie dni tygodnia,

oprócz poniedziałków,

w godz.: 9.00 - 18.00
Podczas nabożeństw muzeum zamknięte.
Numery telefonów osób oprowadzających:

Pani Alina -512 540 573

Pani Elżbieta -512 066 607

Ks. kustosz/proboszcz -782 190 519


 

Porządek liturgii

Msze święte:
w niedziele:

9.00, 11.00, 16.00 (V-X)
w dni powszednie:
7.00 (wtorki, czwartki)

16.30 (poniedziałki, środy, piątki),
18.00 (codziennie w maju i czerwcu),
16.30 (codziennie w październiku)

16.00 (soboty: XI - IV)

18.00 (soboty: V - X)



W Wielkim Poście
Droga Krzyżowa
piątek godz. 16.30
Gorzkie Żale
niedziela godz. 9.00 lub 11.00

Nabożeństwo majowe i czerwcowe
w niedziele:
9.00, 11.00 lub 16.00,
w dni powszednie:
godz. 18.00 

Nabożeństwo październikowe
w niedziele:
9.00 lub 11.00,
w dni powszednie:
godz. 16.30


 

Zuzela na mapie

Prymas Wyszyński - dlaczego święty

[Fot. Archiwum Instytutu Prymasa Wyszyńskiego][Fot. Archiwum Instytutu Prymasa Wyszyńskiego]

W pożółkłym brewiarzu kard. Stefana Wyszyńskiego były dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Na drugiej - nazwisko swego prześladowcy: Bolesława Bieruta. „Codziennie się za nich modlę” - mówił

Święci są uśmiechnięci. I mają fantastyczne poczucie humoru. Tak jest również w przypadku prymasa Wyszyńskiego.
Tradycją było, że przy stole w jego rezydencji w czasie posiłków nigdy nie rozmawiało się o sprawach służbowych, a już na pewno nie o przykrych.
- Ksiądz Prymas starał się, aby był to czas relaksu, umiał świetnie bawić nas żartami - wspominał ks. Hieronim Goździewicz.
Kard. Wyszyński często sam opowiadał przy stole dowcipy: żydowskie, góralskie - nawet potrafił mówić gwarą, zwłaszcza podczas wakacji. Ulubionym był ten o psie Nerusiu:
„Wraca jaśnie pan z podróży zagranicznej, wyjeżdża po niego stangret Józef i sadza do karety. Jaśnie pan pyta:
- I co, Józefie, co tam słychać?
- A nic, jaśnie panie, nic się nie stało, tylko Neruś zdechł.
- Neruś zdechł? A co się stało?
- A to głupie psisko, jaśnie panie, nażarło się padliny i zdechło.
- Padliny?

- Ano tak, jaśnie panie, bo jak się paliła obora z bydłem, to część bydła uciekła, część nie, wszystko się spaliło, a to psisko głupie nażarło się tej padliny i zdechło.
- Co ty opowiadasz, Józefie, obora się paliła?
- No tak, bo jak się zapaliła stodoła, to od stodoły zapaliła się obora, potem bydło się popaliło i Neruś się nażarł padliny i zdechł.
- Jak to, stodoła się paliła?
- No tak, jaśnie panie, bo jak się palił dwór, to od dworu stodoła się zapaliła, od stodoły obora, potem bydło i od padliny Neruś zdechł.
- Jak to, Józefie, dwór się palił?
- No tak, bo od świecy zapaliła się firanka, a od firanki dwór.
- Firanka się zapaliła?
- No tak, jaśnie panie, bo jak przy trumnie jaśnie pani stała świeca, to się zapaliła firanka...”.
Kiedyś, gdy Ksiądz Prymas skończył opowiadać, dodał jeszcze od siebie: „Tylko nie martwcie się, to wszystko było, ale u sąsiadów!”.
Anegdota ta była opowiadana tak dowcipnie, aktorsko, że wszyscy śmiali się za każdym razem, gdy ją słyszeli.
Podczas wakacji czy świąt Prymas bawił nieraz obecnych przy stole skeczami. Barbara Dembińska z Instytutu Prymasowskiego wspomina:
- Pamiętam takie zdarzenie: Prymas na kartce miał zapisaną anegdotę. Zajęła pół strony. A on ją czytał i czytał w nieskończoność. W końcu ktoś zagląda mu przez ramię i mówi: „Ojcze, przecież tego tutaj nie ma”. A on na to: „Oj, dziecko, nie umiesz czytać między wierszami!”. Doskonale pamiętam też, jak kiedyś Ojciec śmiał się do łez, gdy dwie dziewczyny - całkowicie fałszując - śpiewały: „Panie Boże mój, jam jest wołek Twój…!”.

Gdy wchodzi kobieta, wstań!

Prymas był na tyle bezpośredni, że w czasie posiłku potrafił wstać od stołu, podejść do kogoś i powiedzieć: „No, co tam bracie, dlaczego nie jesz?”. Albo nałożyć komuś kawałek wędliny na talerz. Sam nigdy nie zaczynał jeść, dopóki wszyscy nie mieli nałożone na talerze.
Znaczący był jego wielki szacunek do kobiet. „Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty” - pisał w słynnych „Zapiskach więziennych”.
- Rzeczywiście, zawsze wstawał, gdy w drzwiach zjawiała się kobieta - wspomina Barbara Dembińska. Anna Rastawicka dodaje, że niekiedy Prymas, dziękując za coś, potrafił pocałować kobietę w rękę. A gdy się broniła, pytał z uśmiechem: „A co, nie jestem godny?”.
Jeden z lekarzy kard. Wyszyńskiego natomiast, prof. Zdzisław Łapiński, wspominał: - Kiedyś byłem w gabinecie Księdza Prymasa. Położył się do badania na swoim tapczanie. Ja podszedłem, usiadłem przy nim. O czymś zaczęliśmy rozmawiać. Ksiądz Prymas mi przerwał: „Bracie, jak ja ci się odwdzięczę za to, co dla mnie robisz?”. Chwycił mnie za rękę i pocałował!
Nie ulega wątpliwości, że kard. Wyszyński był człowiekiem miłości. Najpierw - miłości człowieka. Po prostu kochał każdego, „bo Bóg go kocha” - jak sam mówił. Dlatego, gdy jeden z duchownych wyznał Prymasowi, że jakiś proboszcz ma do niego o coś słuszny żal i wymienił sprawę, to kard. Wyszyński odparł: „To była wtedy moja wina i mój błąd. Ale nie martw się, synku, Prymas Polski ma mnóstwo sposobów na uleczenie takich sytuacji!”. A kiedy z seminarium duchownego rektor usunął czterech kleryków, którzy w czasie wolnym poszli na piwo, Prymas Wyszyński każdemu z nich poświęcił czas, z każdym osobno długo rozmawiał, wypytywał o okoliczności zdarzenia i motywacje ich powołania, potem mocno przycisnął do serca i… nakazał z powrotem przyjąć do seminarium. Dzisiaj wszyscy czterej są gorliwymi, wybitnymi, znanymi publicznie kapłanami!
Także gdy się czyta teksty Prymasa, jego książki, przemówienia, zapiski, uderza jedno: wielka miłość i szacunek dla innych. Jego życiowe credo dobrze streszcza Społeczna Krucjata Miłości, w której przypominał: „Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje; bądź wrażliwy na drugiego człowieka, Twojego brata”.

Szkoła najwyższych lotów

Niezwykła była postawa kard. Wyszyńskiego wobec tych, którzy go uwięzili lub zadawali inne cierpienia.
Klasycznym przykładem jest tu reakcja na śmierć Bolesława Bieruta, który wydał nakaz aresztowania Prymasa. Gdy tylko Wyszyński dowiedział się, że Bierut nie żyje, natychmiast się za niego pomodlił. W „Zapiskach” zaś zanotował: „Pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który mnie skrzywdził. Jutro odprawię Mszę św. za zmarłego. Już teraz odpuszczam memu winowajcy, ufny, że sprawiedliwy Bóg znajdzie w tym życiu jaśniejsze czyny, które zjednają Boże Miłosierdzie”.
O Bierucie Prymas nie zapomniał do końca życia. Opowiada o tym ks. Andrzej Gałka, obecnie sędzia w procesie beatyfikacyjnym Kardynała:
- Do dziś pamiętam, kiedy niedługo po święceniach miałem okazję być w prywatnej kaplicy Księdza Prymasa. Otworzył on swój pożółkły brewiarz, po czym wyjął z niego dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Powiedział, że każdego dnia modli się za nich. A na drugiej kartce było nazwisko Bolesława Bieruta. „Codziennie modlę się za niego, gdyż był to człowiek, który dokonał w życiu złych wyborów. Ale w gruncie rzeczy to nie był zły człowiek” - usłyszałem. Byłem zaskoczony - mówi ks. Gałka.
Jego zdaniem, jest to wyraźny rys świętości Prymasa. Ujawniła się ona wyraźnie, gdy był w więzieniu.
- Swoją postawą pokazał on bowiem, jak kochać wszystkich, także tych, którzy skrzywdzili, zdradzili, oszukali. To wielka szkoła miłości, Chrystusowa szkoła, najwyższych lotów. Ale takie właśnie jest chrześcijaństwo.
Kard. Wyszyński modlił się za wszystkich swoich prześladowców: za „panów w ceracie”, którzy przyszli go aresztować, za tych, którzy pilnowali go w kolejnych miejscach odosobnienia. Do odprawianych Mszy św. włączał intencje za wyrządzających krzywdę narodowi, za państwowe służby, które utrudniały obchody tysiąclecia chrztu Polski i uwięziły obraz Matki Bożej. Bo „nie ma takiej krzywdy, której by nie można przebaczyć” - pisał.
- Świętość Wyszyńskiego cechuje przede wszystkim właśnie umiejętność przebaczania - mówi ks. dr Janusz Zawadka, marianin.

Jak męczennik z pierwszych wieków

Prymas Wyszyński pozostawał także wierny wezwaniu św. Pawła, by „zło dobrem zwyciężać”. To była zasada całego jego życia. Ona zadziwiała także innych. Pod wpływem przykładu Prymasa starał się ją realizować w swym działaniu ks. Jerzy Popiełuszko.
Przebaczenie wrogom i zwyciężanie zła dobrem to kwintesencja Ewangelii. Takimi zasadami może żyć jedynie człowiek wielki, nieprzeciętny, niezwykły. A prymas Wyszyński to czynił. I to jest chyba największy dowód jego świętości.
Potrafił także być wielkoduszny i przebaczyć tym, którzy go zawiedli, zdradzili, okazali się słabi. I niezmiernie lojalny wobec swoich współpracowników. Przed swą śmiercią mówił do biskupów: „Wszystkim pozostawiam moje serce, które nie zabiera ze sobą żadnego zastrzeżenia w stosunku do żadnego z biskupów”.
- Życie prymasa Wyszyńskiego w czasach stalinowskich i gomułkowskich, zwłaszcza jego uwięzienie, przypomina postawy męczenników z pierwszych wieków Kościoła. Oni również potrafili w wierze znaleźć siłę, by nie tylko w niewytłumaczalny po ludzku sposób przyjąć cierpienia, ale także przebaczyć prześladowcom, a nawet za nich ofiarować swe trudy. To są postawy ludzi świętych. Stąd w życiu kard. Wyszyńskiego spełniła się także zasada, że prześladowania nie niszczą Kościoła, ale mogą go umacniać - tłumaczy ks. prof. Józef Naumowicz, znawca wczesnego chrześcijaństwa.

„Czy ja muszę wszystko rozumieć?”

Umiał znaleźć ukryty sens zdarzeń, których nie chciał ani nie rozumiał. „Bądź wola Twoja, jako w niebie tak i w Komańczy” - notował w „Zapiskach”. W innym miejscu napisał: „Gdybyś nawet nie miał dla mnie, Ojcze Najlepszy, nic więcej jak kamień rzucony złośliwą ręką, to pragnę przyjąć go jak największą łaskę Twoją; pragnę go ucałować”.
„Ja nie tyle wierzę w Boga, co jestem pewien, że On jest” - mówił Prymas. Był też całkowicie przekonany, że Bóg jest Panem historii. Tylko Jemu chciał służyć, jak podkreślał swoim hasłem biskupim: „Soli Deo”. Przypominał także, że „Bóg jest Miłością” i że „dlatego nie o to Mu idzie, abyśmy się Go bali, ale o to, abyśmy się w Nim rozkochali”.
Jego silna wiara była też pełna pokory wobec Boskiej ekonomii. Wyszyński doskonale zdawał sobie sprawę, że choć wiele spraw po ludzku wydaje się nielogicznych i niepotrzebnych, to z Bożej perspektywy mają one sens. „Czy ja muszę wszystko wiedzieć i rozumieć?” - pytał retorycznie. Ale radził także: „Nie musisz wszystkiego rozumieć, wystarczy, że wszystko, co Bóg daje, kochasz”. A także: „Nie wystarczy w Boga wierzyć, trzeba jeszcze Bogu zawierzyć”.
Także pod koniec życia godził się z trudną dla siebie wolą Bożą. Jak zapamiętał ks. Bronisław Piasecki, kapelan Prymasa, kard. Wyszyński mówił do swych współpracowników: „Miałem czas przez te dwa tygodnie pobytu w łóżku zastanowić się nad tym, jak wielki to dar Boży - czas, którego Bóg dał mi tyle - blisko 80 lat. Nie mogę prosić o nic Boga ani Jego Syna. Nie mogę prosić o powrót do zdrowia, do sił, dlatego że na stolicy biskupów warszawskich i gnieźnieńskich przebywam blisko 33 lata. To jest szmat czasu. Z wielu względów zasługuje on na jakąś decyzję ze strony Chrystusa, który ustanawia pasterzy i ich odwołuje. I w tej dziedzinie jestem również całkowicie spokojny”.
- Prymas Wyszyński był człowiekiem ogromnego zawierzenia. To bowiem przede wszystkim ufny uczeń Chrystusa, który odważnie poszedł za Nim drogą swego powołania - twierdzi ks. dr Janusz Zawadka.
O niezwykłej sile tego zawierzenia był przekonany Jan Paweł II, który zainspirował rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego kard. Wyszyńskiego. Zachęcał także do refleksji nad jego nauczaniem. „Szczególnym przedmiotem medytacji uczyńcie postać niezapomnianego prymasa śp. kardynała Wyszyńskiego, jego osobę, jego naukę. Niech to dzieło podejmą z największą odpowiedzialnością pasterze Kościoła, niech podejmie je duchowieństwo” - prosił Papież.

Moje życie - to Wielki Piątek

Przez całe swe prymasowskie życie kard. Wyszyński prowadził prywatne zapiski. Niemal codziennie wieczorem, nawet jeśli wracał późno z duszpasterskich wyjazdów, znajdował czas, by zapisać główne wydarzenia dnia. Dochodziły do tego refleksje na różne tematy i - co chyba najcenniejsze - rozważania duchowe. Ukazały się dotąd „Zapiski więzienne” i „Zapiski milenijne”, które wyraźnie dowodzą, że wszelkie wydarzenia Prymas postrzegał w świetle wiary i odnosił do Boga.
Swoje codzienne notatki Prymas zatytułował „Pro memoria” (Dla pamięci). Ale tworzą one swoisty dziennik duszy - taki, jaki pisali wielcy mistycy. Potwierdzają one jego niezłomną wiarę, ufność. Ale mówią także o jego trudzie i cierpieniu oraz o wytrwałości wobec cierpienia, szykan czy prześladowań.
„Moje życie było Wielkim Piątkiem” - mówił niejednokrotnie. Ale dodawał, że „każda prawdziwa miłość musi mieć swój Wielki Piątek”.
Mówił też o sobie: „Idę przez życie pełen nędzy, słabości i ran otrzymanych po drodze. Prawdziwie robak, nie człowiek”. A już na łożu śmierci, w maju 1981 r., stwierdzał: „Moja droga była zawsze drogą Wielkiego Piątku na przestrzeni 35 lat służby w biskupstwie. Jestem za nią Bogu bardzo wdzięczny”.
Całe jego życie wskazuje jednak, że był to wielki mocarz Boży, człowiek o niespotykanej głębi ducha, przywiązujący ogromną wagę do modlitwy i prowadzący autentyczne życie duchowe. Zapewne pomagało mu zawierzenie, jak sam stwierdzał: „We wszystkim, co zdarza się w życiu człowieka, trzeba odczytać ślady miłości Boga. Wtedy do serca wkroczy radość”.

Wkrótce na ołtarze?

Cechowała go także wielka miłość do Kościoła. Dlatego tak wytrwale upominał się o jego prawa w życiu społecznym i tak wiele uczynił dla zachowania jego tożsamości i żywotności. Wierzył także, że nie zdołają go zniszczyć żadne zagrożenia. „Dopiero wtedy można by mówić o kryzysie Kościoła, gdyby Chrystus przestał działać w Kościele” - podkreślał.
Wreszcie - prymas Wyszyński bezgranicznie kochał Polskę. I dla niej pracował. To uważał za szczególne zadanie: „Sztuką jest umierać dla ojczyzny, ale największą sztuką jest dobrze dla niej żyć”. Ta miłość również wynikała z jego wiary, jak podkreślał: „Wszystko, co czynię dla Ojczyzny, czynię dla Boga”.
Wielka wiara prymasa Wyszyńskiego, a także jego wielka miłość do człowieka, narodu i Kościoła sprawiły, że jest on dzisiaj kandydatem na ołtarze.
Proces beatyfikacyjny prymasa Stefana Wyszyńskiego rozpoczął się w Warszawie 29 maja 1989 r. Od tego momentu przysługuje mu tytuł sługi Bożego. Odbyło się 289 sesji, w ramach których przesłuchano 59 świadków życia Prymasa.
- Słuchając ich, nie mieliśmy wątpliwości, że Wyszyński to człowiek święty - przyznaje ks. Andrzej Gałka, sędzia w procesie.
Diecezjalny etap procesu zakończył się 6 lutego 2001 r. Wtedy akta zostały wysłane do Watykanu. Watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wydała dekret o ważności procesu beatyfikacyjnego.
Obecnie trwa już drugi, rzymski etap procesu. Przygotowywane jest „positio”, czyli specjalny dokument zawierający życiorys Prymasa, napisany pod kątem heroiczności cnót. Ma zawierać m.in. świadectwa o świętości Wyszyńskiego zebrane do tej pory na szczeblu diecezjalnym.
- Praca w części już jest przygotowana - ujawnia kard. Kazimierz Nycz.
W jego przekonaniu, „positio” może być zakończone ok. 2013 r., i wtedy w rzymskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbędzie się dyskusja na temat wydania dekretu o heroiczności cnót kard. Wyszyńskiego.
Do wyniesienia na ołtarze Prymasa Tysiąclecia potrzebny jest również cud za jego wstawiennictwem, potwierdzony przez lekarzy i teologów.
- Ufam, że niedługo prymas Wyszyński zostanie ogłoszony błogosławionym - mówi Metropolita Warszawski.

Milena Kindziuk

Niedziela Ogólnopolska 22/2011 , str. 10-12

 

 

------------------------------------------------------------------------------------------------